Alarm
niebieski
-Draco!
Był
późny wieczór. Draco był jeszcze w firmie. Przez otwarte okno
wpadało świeże kwietniowe powietrze. Sięgał właśnie po
wystygłą kawę, gdy do jego gabinetu wpadł Blaise. Jego oczy
błyszczały niepokojem i podekscytowaniem.
-Co
się stało? - zapytał Draco, przecierając oczy jak małe dziecko.
Na
jego lewej ręce błyszczała obrączka. Był zmęczony. Odkąd
wrócił z urlopu tydzień temu w firmie panował chaos i wszystko
było na niego głowie.
-Hermiona
– zaczął Blaise.
-Co?!
-Hermiona
jest w szpitalu. Zaczęła rodzić – powiedział szybko Blaise –
chodź, jest przy niej Vati i Terren.
Draco
rzucił wszystko i wyszedł z gabinetu zaraz za Blaise' m.
Musieli
wyjść z głównego budynku i pójść w jakiś zaułek by móc się
deportować do Munga.
-Co
z nią? - zapytał zdenerwowany Draco.
Właśnie
miało się urodzić jego pierwsze dziecko, miał zostać ojcem.
-Nie
wiem, Parvati, była u niej tak jak prosiłeś, żeby nie zostawała
sama – relacjonował Blaise – no i się zaczęło. Parvati wzięła
ją do Munga, wiesz, że jest tam Terren. Potem wpadła na chwilę do
domu i powiedziała, że mam cię ściągnąć i zniknęła. Terren
jest z Hermioną, bada ją.
-Kiedy
się zaczęło? - zapytał tylko Draco.
-Jakieś
dziesięć minut temu.
Wybiegli
z budynku i skręcili w lewo. Spojrzeli na siebie krótko i
deportowali się w tym samym momencie.
~*~*~*~
Wpadli
do św, Munga i Draco od razu podszedł do recepcji. Nie zważał na
tłok panujący na korytarzu, ani zazdrosne spojrzenia mężczyzn czy
pełne uwielbienia kobiet. Wyszedł w końcu prosto z biura, miał na
sobie najlepszy garnitur Armaniego z kolekcji wiosennej.
Gdy
podszedł do informacji, dziewczyna siedząca za biurkiem zarumieniła
się na jego widok. Była to ładna blondynka, ale Draco nawet nie
zwrócił na to uwagi. Czarujący pełen obietnic uśmiech też
zignorował.
-W
czym mogę panu służyć? - zapytała lekko.
Blaise,
który deptał Draco po piętach wywrócił oczami.
-Moja
żona została tu przywieziona. Gdzie jest? - zapytał natychmiast
blondyn.
Uśmiech
spełzł z twarzy recepcjonistki.
-Pana
nazwisko? - zapytała już z pełnym profesjonalizmem.
-Malfoy.
Hermiona Malfoy – rzucił w roztargnieniu.
Dziewczyna
sprawdziła coś w papierach.
-Tak,
pani Malfoy jest na Sali Porodowej, zajmuje się nią uzdrowiciel
Higgs. Proszę poczekać.
-Gdzie.
To. Jest? - wycedził Draco.
-Drugie
piętro, sala 35.
Już
go nie było, za nim podążał Blaise.
~*~*~*~
Gdy
wpadli na drugie piętro zobaczyli Parvati i Pansy, która chodziła
niespokojnie po korytarzu.
-Co..
- zaczął Draco, ale zatrzymał się gwałtownie słysząc wrzask
Hermiony.
-Draco,
Draco – zaczęła Pansy – spokojnie, to normalne przy porodzie.
Draco
nie słuchał jej, tylko wszedł do Sali.
Natychmiast
podszedł do niego jakiś pielęgniarz.
-Tutaj
nie wolno, niech pan poczeka... - powiedział i zaczął go
bezceremonialnie wypychać na korytarz.
-To
moja żona – warknął Draco - chcę ją zobaczyć.
-Jak
się pan nazywa?
-A
jakie to ma znaczenie?!
Lekarz,
który przewodził zabiegowi podniósł głowę. Na oczy opadły mu
blond włosy. W oku oczu pojawiły się lekki zmarszczki.
-Jake
– powiedział - wpuść go, to jej mąż.
-Na
pewno? Ordynator nie będzie zadowolony jeśli to nie on...
-To
moja żona – warknął Draco już wkurzony – Hermiona Jean
Granger - Malfoy. Chcę. Ją. Zobaczyć.
Pielęgniarz
odsunął się.
-Granger!
- zapytał Draco i już był przy jej łóżku, widząc jej
nienaturalnie bladą twarz.
Lekarze
spojrzeli na niego zdziwieni, kto mówi do żony po nazwisku. I to
panieńskim? Draco zignorował to i pochylił się w stronę żony.
Zaciskała
powieki i zęby. Widać właśnie chwycił skurz.
-Terren,
co z nią? - zapytał nie odrywając od niej wzroku.
-Dobrze,
jeszcze kilka skurczy i powinno się zacząć – uspokoił go
Terren.
-Granger,
słyszysz mnie? - zapytał cicho.
Hermiona
obróciła głowę w jego stronę. Jej oczy błyszczały, ale gdy
zobaczyła męża pojawił się w nich gniew.
-Nigdy,
rozumiesz? - warknęła – nigdy więcej!
-Co?
- wykrztusił zdezorientowany Draco.
Odpowiedział
mu wrzask.
-Granger...
- jęknął bezradny.
-Draco,
nic jej nie jest – pocieszał go Terren – to normalne.
-Nigdy
więcej – powiedziała z trudem łapiąc powietrze – nigdy więcej
mnie nie dotkniesz. Rozumiesz? To Twoja wina!
Miejsce
zdezorientowania na twarzy Draco, zastąpił lekki uśmiech.
-Jasne,
Granger. Sama będziesz o to błagać.
Dziewczyna
powstrzymała kolejny krzyk i walnęła go w ramię.
-Nienawidzę
cię.
-Wiem,
Słońce – szepnął jej do ucha – jak tylko urodzisz i staniesz
na nogi... dziewczyno, żyłem w poście dziewięć miesięcy. To
będzie orgia...
Hermiona
uśmiechnęła się z trudem.
-Jesteś
chory, Malfoy.
-Też
Ccę kocham, Tygrysico.
Potem
tylko krzyczała z bólu.
~*~*~*~
-Kto
jest ojcem?
Na
to pytanie poderwali się wszyscy.
Draco
został wygoniony z Sali, gdy Hermiona zaczęła rodzić.
Teraz
stał razem z Pansy, Parvati, Potterem i Blaise' m nie zdolny nic
powiedzieć.
Patrzał
na pielęgniarkę trzymającą w ramionach małe zawiniątko.
-Sądzę,
że to pan – uśmiechnęła się lekko kobieta i podeszła do niego
– pani Malfoy powiedziała, że jej męża nie można przegapić. A
więc pan Malfoy?
-Tak
– mruknął słabo Draco.
-Proszę
– kobieta podała mu zawiniątko – to chłopiec, gratulacje.
Draco
wziął niepewnie dziecko i spojrzał na nie. Miało zamknięte oczka
i był cały pomarszczony. Kilka włosów na głowie miało odcień
mokrej platyny. Paluszki miał mniejsze niż sobie to wyobrażał. Na
odsłoniętej szyi było widać dwa malutki pieprzyki w pionie.
Dziedzictwo Malfoy' ów.
-Jest
taki mały – wyrwało mu się bezwiednie.
-Jest
zdrowy – powiedziała pielęgniarka – 3,1 kg i 52 cm. Idealny.
-No,
Malfoy – mruknął Harry – masz swojego dziedzica.
Draco
nie słuchał go.
Patrzał
tylko na dziecko w swoich ramionach i nie mógł uwierzyć, że to
jego syn. Jego pierwszy syn. I miał nadzieję, że nie ostatni.
-Hej,
mały – szepnął – Granger może mówić co chce, ale jesteś
nieodrodnym synem swojego ojca. Malfoy Junior. Scorpius Draco Malfoy.
Nagle
o czymś sobie przypomniał.
-Co
z Granger?
Pielęgniarka
spojrzała na niego pytająco.
-Chodzi
mu o żonę – mruknęła Pansy, kręcąc głową nad głupotą
Draco.
-Dobrze,
musi odpocząć, zaraz zostanie przeniesiona na salę ogólną.
-Mogę
ją zobaczyć?
-Oczywiście,
tylko proszę mi dać dziecko. Musi zostać umyte i przebadane –
powiedziała spokojnie pielęgniarka – Przyniosę go do matki,
proszę się nie bać.
-Dobrze.
-I
panie Malfoy, doktor Higgs prosiłby zajrzał pan do jego gabinetu.
To drugi gabinet na lewo w następnym korytarzu.
-Wiem
gdzie to jest, dziękuję, siostro – skinął głową Draco i oddał
jej dziecko.
Kobieta
uśmiechnęła się, skinęła głową reszcie i odeszła.
-Pójdziemy
już, Draco – powiedziała cicho Pansy – poradzisz sobie?
-Jasne
– powiedział w roztargnieniu blondyn.
-Wpadniemy
jutro – dodał Blaise.
Draco
uścisnął szybko rękę jemu i Harry' emu. Nie obyło się przy tym
bez gratulacji. Pocałował Pansy w policzek, uścisnął Parvati
dziękując jej za opieką nad Hermioną i został sam.
Szybkim
krokiem poszedł w stronę gabinetu.
~*~*~*~
-Terren?
- zapytał otwierając drzwi.
Przy
biurku siedział blondyn ze znużeniem pocierając oczy.
-Wejdź,
Draco – powiedział cicho.
-Stało
się coś? - zapytał zaniepokojony Draco, siadając na przeciwko
niego.
-Nie,
jestem zmęczony po dyżurze – mruknął Terren i wyciągnął z
biurka butelkę Ognistej – nie obrazisz się, co?
-Nie,
ale wybacz nie napiję się z tobą, zaraz chcę iść do Granger.
-Wiem
– powiedział Terren i nalał sobie pełną szklankę – chcę ci
tylko powiedzieć, że Hermiona będzie osłabiona po porodzie. Nie,
nic jej nie jest – dodał szybko widząc minę Draco – to
normalne. Jeśli dalej będzie miała swoje humorki to wytrzymaj to.
To się zdarza po porodzie, szczególnie pierwszym. I przez następne
trzy miesiące masz się do niej nie zbliżać...
-Co?!
- jęknął Draco.
-Przykro
mi, stary – uśmiechnął się lekko Terren – ale przed porodem
musieliśmy wykonać standardowe cięcie...
-Terren,
mógłbyś mówić tak, żebym zrozumiał?
-Oczywiście,
wybacz. Hermiona jest bardzo szczupła, więc przed urodzeniem
musieliśmy naciąć jej pochwę. I nie zaczynaj wrzeszczeć. Inaczej
było by o wiele gorzej.
-Czyli
jak? - zapytał Draco.
-Mam
powiedzieć tak żebyś rozumiał i zabrzmi to gruboskórnie czy
slangiem lekarzy?
-Żebym
zrozumiał.
-Okej,
po prostu w czasie porodu pochwa rozszerza się i może nastąpić
rozerwanie, dlatego każdą kobietę trzeba naciąć...
Draco
uniósł brew.
-No
dobra -westchnął Terren – co się stanie jak spróbujesz
przecisnąć arbuza przez otwór wielkości cytryny?
-Rozerwie
się.
-Bingo,
geniuszu. Nie będę ci tego dalej tłumaczył, bo nie mam na to
siły. Daj jej spokój na trzy miesiące, znoś jej humory, jeśli
będzie je miała i powstrzymaj się przed robieniem kolejnych dzieci
przez następne dwa lata i będzie dobrze.
-Czemu
dwa lata?
-Bo
Hermiona musi się ogarnąć i jej macica musi wrócić do normalnych
rozmiarów. A teraz wypad!
-Dzięki-
mruknął z sarkazmem Draco, ale wstał posłusznie.
-Gdzie
będzie Hermiona? - zapytał.
-Na
czwartym piętrze. Zatrzymamy ją przez dwa dni i potem możesz ją
zabrać do domu, jakby coś było nie tak to daj znać.
-Okej,
dzięki, Terren.
-Jasne,
a teraz daj mi pracować.